Jerzy Urban wydaje gazetę „NIE”. Tytuł mniej więcej oddaje to, o czym jest gazeta.
Sześć lat temu Urban opublikował artykuł z ilustracją, na której jest twarz jednego faceta, którego się w Polsce powszechnie myli z Jezusem (wysoki, biały, niebieskie oczy, charakterystyczny zarost). Ta twarz ma głupawy wyraz i jest wbudowana w znak zakazu.
Nic strasznego.
Ale nie według faceta, który (według relacji z sądu) zobaczył ten obrazek w kiosku i nie spodobał mu się. Artykułu nie czytał, ale uznał za niedopuszczalne, że ktoś nie wielbi tych samych obrazów, co on. Zebrał więc pięć innych osób i razem wnieśli akt oskarżenia o „obrazę uczuć religijnych”.
Po sześciu latach rozpatrywania sprawy (standardowy okres załatwiania spraw w polskim sądzie) pojawił się wreszcie wyrok.
Ku zaskoczeniu Urbana, jego adwokata i nawet i prokuratora, sędzia uznał Urbana winnym i napisał w uzasadnieniu coś takiego:
„Oskarżony, pomimo przewidzenia skutków publikacji karykaturalnego wizerunku Chrystusa, godził się na to, że może on obrażać uczucia religijne chrześcijan. Nie sposób uznać, aby oskarżony z takim doświadczeniem życiowym nie zdawał sobie sprawy, z tego iż Najświętsze Serce Jezusowe jest przedmiotem kultu chrześcijańskiego”.
Dobór sformułowań zdradza, że pan sędzia był tak bezstronny w tej sprawie, jak hiszpański inkwizytor.
Sąd uznał Urbana winnym i zasądził 120 tysięcy złotych kary. Czyli trzy razy więcej niż żądał oskarżyciel! Pobił tym samym rekord wszechczasów w wysokości kary wymierzonej w Polsce za publiczne myślenie nie-katolickie. Po prostu nie wolno nie być katolikiem i już.
Stawia to Polskę w rzędzie krajów islamskich.
Bo zasada wolności słowa, pluralizmu i akceptowalności krytyki, które są w Europie traktowane jako fundament życia publicznego, w Polsce mają ustępować innej zasadzie: narzuconego wszystkim odgórnie kultu katolickiego.
Inaczej mówiąc, nie katolik Jerzy Urban musi w równym stopniu wielbić katolicki obraz co katolik. Jeżeli dla katolika coś jest święte, to dla nie-katolika też musi być święte i jeżeli chce taki obraz publikować, to wyłącznie jako święty, zachowując się wobec niego jak katolik. W przeciwnym wypadu zostanie ukarany przez państwo, które – paradoks nad paradoksy – w konstytucji ma wpisaną neutralność w sprawach religijnych i prawo obywatela do takich poglądów religijnych, jakie chce.
A przypomnę przy okazji, że dla chrześcijanina ewangelicznego, który stawia treść Biblii wyżej niż tradycje kościoła, obrazą uczuć religijnych jest właśnie publiczny wizerunek każdego „świętego obrazu”. Ba, dla większości bohaterów Pisma Świętego to była obraza!
Ale czy wyobrażacie sobie tego samego sędziego wymierzającego 100 tysięcy złotych kary gazecie „Gość Niedzielny” za to, że na pierwszej stronie umieściła zdjęcie obrazu Matki Boskiej z Częstochowy?
Gdyby przestrzegano konstytucji konsekwentnie, tak właśnie powinno być. Ale bądźmy poważni, nikt nie ma żadnych wątpliwości, że takiej sprawy narodowo-katolicki (czyli: polski) sąd nie potraktuje poważnie.
Polska jest państwem prawa i zasad europejskich tylko w teorii. W rzeczywistości jest państwem wyznaniowym. Ten przypadek udowadnia to ponad wszelką wątpliwość. Z postępowania sędziów wynika, że praktyki organów państwa są oparte na dokładnie tych samych sposobach myślenia i założeniach, które są fundamentem takich krajów jak Arabia Saudyjska albo Iran.
Sorry, ale to nie są dobre zasady. I ja nie chcę mieszkać w Arabii Saudyjskiej.
Przeraża mnie to, w co się zmienia ten kraj, przy milczącym przyzwoleniu wszystkich co bardziej młodych i żywych, zajętych kupowaniem nowych komórek i samochodów. Znam na tyle historię, żeby mieć powód do niepokoju. To się źle skończy.
Gdybym dotąd nie wyjechał z Polski, zrobiłbym to teraz.