Pytanie: gdzie tu można iść, żeby z kimś pogadać i kogoś poznać?
Jak mieszkałem w Bristolu to gadało się w pubie. Ale i na przystanku, i w sklepie, i w kolejce, i w parku, w windzie, w kościele – bardzo dużo w kościele – i nawet na ulicy jak ktoś stał i nic nie robił. Ktoś patrzył, uśmiechał się, mówił „hello” i już dalej szło.
A jak mieszkałem w Odessie to gadali w sklepach, i na przystanku, w tramwaju, i w marszrutce, w pociągu (o, tam to przegadałem po rusku godziny długie), pod blokiem, na przejściu dla pieszych i w ogóle wszędzie. Jak tylko nie jesteś za „obcy” to ruskie gadają chętnie i dużo, i przy każdej możliwej okazji.
A gdzie można pogadać w Polsce? W akademiku. Na festiwalach. I na imprezach. I to też tylko wtedy jak ktoś cię wprowadzi w towarzystwo.
I tyle. W Polsce się nie rozmawia z obcymi.
Polskie ulice są pełne niezręcznej ciszy. Czy to ulica czy budynek, wszyscy się zachowują jakby byli w kościele. Zdystansowani. Nieufni. Unikający twojego spojrzenia. Zamknięci w swoim własnym świecie. Błogosławione słuchawki na uszach, co zwalniacie nas z konieczności zauważania drugiego człowieka, bliźniego twego, co stoi metr dalej.
Byłem wczoraj w kawiarni na szachach. Gramy, gadamy i próbujemy zagadać do ludzi ze stolika obok. Słuchają niechętnie, ktoś coś zamamrocze zdawkowo, i cisza. Więc darujemy sobie. Gramy i gadamy, a oni siedzą i milczą. Przyszli w trzy osoby i każda z nich siedzi zajęta sobą. Nie gadają nawet między sobą, a co dopiero z ludźmi, których nie znali.
I zapewniam, że nie jest to wyjątkowa sytuacja. W Polsce to jest norma. W Polsce z obcymi się nie rozmawia. Nawet ze swoimi trudno.
W piątek byłem na Masie Krytycznej. Pamiętam jedną z pierwszych Mas w Krakowie, dawno temu, kiedy jeszcze chodziłem na studia. Setki ludzi z rowerami, wkurzeni na to że są traktowani na ulicach nie jak pojazdy, ale jak dziury w drogach (a w ciasnym Krakowie to był naprawdę problem). I ci ludzie poczuli, że coś łączy. I zaczynali między sobą rozmowy po jednej wymianie spojrzeń. Zupełnie naturalnie. Jak wszędzie na świecie. Więc człowiek po takiej Masie Krytycznej miał kilku, jeżeli nie kilkunastu nowych znajomych.
Lata temu Masę Krytyczną było słychać w całym mieście od dzwonków, trąbek, gwizdków i gwaru rozmów. A teraz co? Cisza i spokój. Jak jakiś mobilny Marsz Żywych w Oświęcimiu.
Coś się zmieniło. Rozmawiają tylko ci, którzy przyjechali razem. I rozmawiają tylko ze sobą, reszta milczy i jedzie. Kto przyjechał sam, ten jedzie sam, nikt z nikim kontaktu nie szuka. Nikt nie rozgląda się dookoła szukając kontaktu. Przeciwnie, robi się wszystko, żeby tego kontaktu uniknąć.
W każdym normalnym kraju w takich okolicznościach tworzy się natychmiast społeczność, bo to przecież fantastyczna okazja do pogadania na wspólne tematy, poznania nowych przyjaciół. W końcu przecież zebrali się tutaj w jednym miejscu ludzie trochę odważniejsi, trochę mniej leniwi i trochę ciekawsi niż przeciętny obywatel, który piątki spędza siedząc z piwem przed telewizorem. Ludzie, których coś jednak łączy.
A tu nic. Zaległa polska cisza. Rzecz nowa, biorąc pod uwagę historię kraju nad Wisłą. Zagrożenie stokroć większe niż wszyscy imigranci razem wzięci. Bo jakim zagrożeniem dla społeczeństwa może być imigrant, skoro społeczeństwa w ogóle nie ma?
Zastanawiam się jakim cudem jeszcze w tym kraju rodzą się dzieci. Bo żeby zrobić dziecko to trzeba się najpierw poznać. A gdzie się tu poznać, jak nikt z nikim nie rozmawia? Czy w tym kraju ludzie dobierają się w pary trzymając się pierwszej osoby, z którą w ogóle uda się nawiązać kontakt? Bo kto wie kiedy uda się następnym razem w ogóle kogoś poznać? Ja chodziłem rok do kościoła zielonoświątkowego w Krakowie zanim ktoś się w ogóle do mnie odezwał. A to są ludzie, którzy ponoć wykonują misję Jezusa: „idźcie na cały świat i czyńcie innych uczniami”. Ludzie, którzy mają trudności, żeby podejść do kogoś nieznanego i powiedzieć „cześć” mają iść świat zmieniać – no czy jest coś bardziej żałosnego niż współczesny polski chrześcijanin ewangeliczny?
Plaga samotności toczy ten kraj. Zaraza strachu przed sobą nawzajem, rak milczenia, odgradzania się przed drugim człowiekiem. Bo jest obcy. A jak obcy to potencjalnie niebezpieczny. Więc lepiej nie podchodzić.
A ludzie tutaj tacy fajni a tacy zamknięci. Strach zabija w nich wszystko co najlepsze. Niewiele jest rzeczy lepszych niż przyjaźń. Albo strach albo przyjaźń.
Naprawdę nie szkoda wam czasu na milczenie?