Co za porąbane wakacje.
Jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło mi się tyle rzeczy na raz w dwa miesiące. Odwiedziłem z tuzin miast, 6 krajów, zdobyłem najwyższą przełęcz Europy, zebrałem kupę pieniędzy na wakacje dla fajnych dzieci, poznałem kupę ludzi, spotkałem najradośniejszą osobę świata (z nikim mi się tak gęba nie cieszy jak z nią), nauczyłem się nowych tańców, z zajętego stałem się wolny, przestałem mieszkać w Lublinie z kimś, zacząłem w Warszawie sam i przypomniałem sobie kupę rzeczy, które kiedyś robiłem, a potem zapomniałem.
I to wszystko w dwa miesiące.
Zwariować można.
W rzeczy samej zapewne zwariowałem. Tylko jeszcze o tym nie wiem.
Żeby zakończyć ten kataklizm czymś spokojnym, postanowiłem przejechać całą drogę z Krakowa do Warszawy rowerem.
W związku z tym jeżeli ktoś z was mieszka gdzieś po drodze i ma trawnik i prąd do zaoferowania, będę wdzięczny. Wolę spać na zewnątrz. Przyzwyczaiłem się. Ale na zewnątrz nie ma prądu. A prąd jest paliwem do roweru.
Oferuję opowieści o życiu, o Bogu, o romansach, o zwycięstwach i porażkach, o poświęceniu i podłości, a wszystkie prawdziwe. Oferuję też towarzystwo i otwartość i dużo śmiania się (jak ktoś lubi), i mogę nawet czasem coś doradzić mądrego. Oprócz tego tłumaczenie z angielskiego, pogadanie po rosyjsku, naprawę komputera, zaśpiewanie piosenki, ugotowanie spaghetti i wiele innych.
To jest podróż na uspokojenie. Od Krakowa do Warszawy. Od środy do niedzieli. Od starego życia, które znałem, do nowego, którego nie znam.