Nie wiem, jak normalny człowiek staje się grajkiem. Podejrzewam, że mało który jest wcześniej programistą. Wątpię też, że zaczyna grać dla innych dopiero jak ma 30 lat.
Z drugiej strony – czemu nie? To nie księgowość. Tu nie ma norm.
Ale nawet jak na reprezentanta nieklasyfikowalnego, niestandardowego sposobu życia, moje drogi są wyraźnie poza głównym nurtem.
Bo nawet nisza ma swój mainstream.
Na przykład tym się różnię od większości trubadurów/mistrelów/grajków, że nie współpracuję z żadną zewnętrzną firmą. Z żadnym wydawcą muzycznym i żadną firmą fonograficzną. Nie, żebym ich z założenia wszystkich potępiał – po prostu nikt nie jest zainteresowany takim śpiewaniem jak moje.
A może po prostu nie znalazł się żaden wydawca z jajami. Nie wiem, ich trzeba pytać. Oni wiedzą najlepiej czy mają jaja i jakie.
Nie mam też podpisanej umowy z żadną instytucją zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Z ZAIKS-em, w szczególności. Nie, żebym uważał, że muzycy nie ma prawa żądać zapłaty za korzystanie z ich muzyki. Skoro efekt czyjejś pracy jest wart mojego z niej korzystania, to słusznym jest, żebym za to zapłacił temu, komu to zawdzięczam.
Ale niedorzeczne stawki, odpychające i głupie sposoby działania oraz PRL-owska mentalność pracowników tej instytucji sprawia, że jedyne co chcę mieć z nimi wspólnego to ewentualnie napisanie o nich ironicznej piosenki.
Nie wierzę w dobre skutki darmowości w stosunkach między ludźmi. Świat bez pieniędzy to piekło na ziemi. Nie sądzisz? Myślisz, że to byłby raczej raj? Wielu myśli. Komunizm miał być właśnie takim rajem – świat darmowości, wolny od tego kapitalistycznego, wstrętnego podejścia: od kierowania się zyskiem, zamiast dobrem człowieka. Miał być raj.
A wyszło piekło.
Każdy z nas powinien dawać coś od siebie innym. I powinien spodziewać się też czegoś w zamian. Bo jeżeli się nie spodziewasz, traktujesz innych jak żebraków, a siebie jak niewolnika.
Ceń się. Dla innych też nabierzesz wartości.
Preferuję jednak odwrotną kolejność dawania i brania. I wolę mniej sztywne stosunki. Normalna procedura jest taka, że ten, kto coś oferuje, proponuje zapłatę, a kupujący się zgadza albo nie. I dobrze. Ale ja wolę inaczej: najpierw dam, bez warunków. I niech sobie ktoś używa na zdrowie. Apotem, jeżeli uzna, że było to dla niego coś warte, niech się odwdzięczy. Tak jak uważa.
To podejście sprawdza się całkiem nieźle na Zachodzie. Ale tam ludzie rozumieją lepiej koncepcję coś-za-coś. W Polsce jest z tym znacznie gorzej. Ciężko nam wybić z głowy fałszywe przekonanie, że skoro za coś nie zapłaciłeś, to znaczy, że nikogo to nic nie kosztowało. Przeważnie nawet nie myślimy o tym skąd się bierze to, z czego za darmo korzystamy.
Myślę, że to głównie wina rodziców. To przez nich. Polscy rodzice przyzwyczajają dzieci do bezwarunkowego dostawania wszystkiego, co potrzebują – szkoła, wycieczki, studia. A jak po studiach dziecko („dziecko”?!) nie ma pracy, to cóż, mama od tego jest, żeby pomagać. Tak, to rodzice są winni, jeżeli nie pokażą dzieciom, że najzdrowsze stosunki między ludźmi polegają na dobrowolnej wymianie – a nie wyrywaniu sobie z rąk.
A przecież ta jedna rzecz wystarczy, żeby zmienić narzekającego i strachliwego nieudacznika z przerostem ambicji, w trzeźwego mężczyznę, który wie, że musi sobie poradzić.
Tak więc trudno żyć w Polsce bardowi, który woli wierzyć w ludzi, niż wystawiać im rachunki.
Tym bardziej jestem pod wrażeniem kończącej się właśnie ściepy na gitarę.
Popatrz w lewo.
Jest tam lista osób, które – z powodu, którego nigdy do końca nie zrozumiem – postanowiły dać mi trochę z tego, co własną pracą zarobili. Czytam co napisali, i widzę tu przyjaźń, radość, dobrą wolę, nadzieję, wiarę. Może wdzięczność nawet. Może chęć budowania czegoś wspólnie, przyłożenia ręki do czegoś większego. Same pozytywne, dobre rzeczy.
Zebrało się bardzo dużo, o wiele więcej niż się spodziewałem. Dzięki temu mogę kupić naprawdę taką gitarę, którą rzeczywiście mogę nazwać prawą ręką barda. Już ją miałem w ręce i słyszałem Wy ją usłyszycie niedługo.
Wtedy, kiedy wymyślałem te wszystkie nazwy („gitara z łopaty”, „gitara oazowa” itd.), myślałem, że to będzie fajne określenie na coś do czego się dąży, ale wiadomo, że jest nieosiągalne. I znowu się pomyliłem. Jak widać w prawdziwym życiu trudno cokolwiek przewidzieć.
Mam wrażenie, że ta gitara zbudowana jest nie z litego drewna ale z wiary, marzeń, poświęcenia, wdzięczności, empatii, radości i przede wszystkim przyjaźni tych wszystkich ludzi, których widzicie na liście ściepodawców z lewej strony.
Kiedy myślę o tym, widzę pudło gitary nasączone podpisem każdego z was, które wydaje brzmienie o tyle bogatsze, o ile piękniejszą rzeczą jest budować coś razem niż samemu, dobrowolnie, a nie pod przymusem, z przyjaźni, a nie z obowiązku.
I czuję wielką ochotę jakoś się odwdzięczyć. Spróbuję tym, czym do tej pory: tworzeniem, wymyślaniem, budowaniem świata ze słów. I piosenkami. O Bogu, wolności i robieniu sobie jaj. O pani na poczcie i ZAIKS-ie, o bankructwie ZUS-u i chrabąszczu w barszczu, o zwolnieniu z pracy i o tym, jak wesoło może być z dziewczyną, i jak może być niewesoło.
Dziękuję wam.
Karolowi, Poiotrowi, Seku, Barbarze (tudzież Basi), Piotrowi z Kaliforni którzy byli naprawdę hojni, Aliktusowi, który mnie wiernie wspiera od dawna, K.prez.S-owi, który też niewąskie teksty pisze, temu, kto dał na gitarę w proszku. I temu kto dał 2 złote.
I wszystkim pozostałym, których nie wymienię, bo jest was dużo i jesteście bardzo malowniczy i kreatywni. Ale jesteście na liście. Gitara będzie o was pamiętać.
Dzięki.
Martin Lechowicz
PS. Aha, jeszcze chciałbym dodać, że jak już umrę, to oczywiście możecie gitarę zabrać, pociąć piłą na kawałki i każdy sobie weźmie swój kawałek. Niestety, nie będę mógł na tych kawałkach się podpisać, gdyż będę nieżyw. Ewentualnie możecie ją rozparcelować trochę wcześniej. Poczekam na łożu śmierci, byle nie za długo.