Pojawiło mi się ostatnio marzenie: mieć niewolnika-grafika.
Dobrze bym go traktował. Głaskałbym go często po głowie, bawiłbym się z nim w rzucanie pędzla i dawał mu smakołyki. Bylibyśmy panem i niewolnikiem, ale jednak friends.
Ale mnie nie stać. Dlatego mam mniejsze marzenie: grafik na abonament. Takiego pół-niewolnika chcę z ograniczonym czasem niewolnictwa. Też by było fajnie.
Kiedy się jest panem niewolników, z pracą na godzinę jest ten problem, że pracownicy godzinowi są nieefektywni.
Bo załóżmy, że mam zlecenie dla grafika. Takie co mu zajmie z 10 godzin pracy. Mówię mu więc: „narysuj mi obrazki do animacji o kozie” a on mi proponuje że chce za to, powiedzmy, 50 złotych za godzinę. Tak wychodzi ilość pracy w przeliczeniu na godzinę.
W pierwszym odruchu chce mi się puknąć w głowę. Za 50zł za godzinę, w kraju gdzie oficjalna średnia płaca (i to w dużych firmach) to 18zł za godzinę? To ja sam zostanę grafikiem jak mi ktoś tyle zapłaci. Ale się nie pukam. Dlaczego?
Bo grafik mi rzuca stawkę za godzinę przy projekcie, a nie za godzinę na etacie.
– Co za różnica? – powiesz. – Godzina jest godzina.
Nie jest. Grafik, który pracuje przy projekcie i płaci mu się za ten projekt, pracuje jak najszybciej, bo czas jest dla niego kosztem. Stara się więc odruchowo, żeby ten koszt był jak najmniejszy. W dodatku pamięta też ten grafik, że pracuje od projektu do projektu, dlatego kupę czasu musi przeznaczyć na szukanie projektów, dogadywanie się i czekanie. A jeść trzeba cały czas. Więc musi liczyć sobie trochę więcej, bo za siedzenie i czekanie nikt mu nie zapłaci.
Ale największą różnicą jest efektywność pracy: przy krótkim projekcie grafik może się spiąć i pracować na, powiedzmy, 80% efektywności. To oznacza, że z moich 50zł dycha się zmarnuje. Zapłacę wtedy za 40 godzin efektywnej pracy, i 10zł za chodzenie na herbatkę, rozmowy z mamusią i patrzenie w sufit połączenie z drapaniem się po dupie.
40 do 10, to jest bardzo przyzwoity stosunek.
Bo bądźmy realistami: człowiek nie robot. Nikt nie jest w stanie pracować przy 100% efektywności przez dłuższy czas. Pić herbatkę też trzeba.
Tymczasem jak podaje firma RescueTime na podstawie 225 milionów godzin śledzenia tego co ludzie robią w godzinach pracy, pracownik „cyfrowy” (np. właśnie grafik) na 40 godzin w tygodniu średnio tylko 12.5 spędza produktywnie.
Daje to 31,25% procent efektywności.
Mało. Ale realistycznie.
Biorąc pod uwagę, że badano razem i tych pracujących na etatach w firmach i freelancerów, to zgaduję, że przy pracy etatowej liczonej od godziny współczynnik produktywności wynosić będzie jakieś 20 procent.
Gdybym więc zamiast zatrudniać grafika do pojedynczego projektu, chciał zatrudnić tego samego grafika do pracy stałej, w której będę mu płacić za godzinę, to ile powinienem mu zapłacić, żeby efekt był ten sam?
W pierwszym przypadku za 50zł dostałem 48 minut produktywnej pracy. W drugim przypadku za 50zł dostanę 12 minut. Oznacza to, że freelancer pracujący nad pojedynczym, krótkim projektem jest 4 razy bardziej efektywny niż gość na stałym etacie, któremu się płaci za godzinę.
Co to oznacza?
Że jak liczysz sobie 50zł za godzinę przy zleceniu, a chciałbyś przejść na etat, to powinieneś dostać 12.5 złotych za godzinę. Czyli jakieś 2000zł na miesiąc.
Podatków w tym wszystkim nie liczę, bo podatki to zło.
Mało dostaniesz. Ale z drugiej strony będziesz sobie mógł rysować bezstresowo i przyjemnie, przerywając ciężkie 10-minutowe okresy siedzenia nad programem graficznym półgodzinnymi sesjami oglądania kotów na YouTube. Będziesz też wiedział dokładnie ile dostaniesz co miesiąc. Fajnie wiedzieć takie rzeczy.
Natomiast poważnym odchyleniem od normy jest, kiedy grafik pracujący na godziny na stałe żąda dalej 50zł na godzinę. Jest to albo człowiek niezwykły, rzekłbym wręcz: nadczłowiek, albo też niedorzeczny pomyleniec, którego nikt nie powinien zatrudnić nawet do wiązania sznurówek.
Tak wynika z danych. Rzetelnie mierzonych przez RescueTime plus tych zgadywanych na oko – na moje oko. Jest to oko praktyka z jakim takim doświadczeniem.
Tymczasem moja misja znalezienia grafika na abonament (kogoś kto będzie dla mnie rysował ileś-tam godzin w miesiącu za stałą sumkę) trwa. I pewnie jeszcze długo potrwa. Bo rynek grafików, o ile go można w ogóle rynkiem nazwać, jest jakiś idiotyczny. Wszyscy są najlepsi, wszyscy są profesjonalni i wszyscy rysują to samo i tak samo. W praktyce nie sposób znaleźć kogoś kto dotrzymuje terminów i rozumie co się do niego mówi, efektywność pracy za zlecenie jest daleko niższa to niż moje 80%, a stawki są niedorzeczne w stosunku do efektów.
Z kolei ludzie, którzy byliby najlepszymi, unikalnymi grafikami, na niskim, ale bardzo przyzwoitym poziomie, speszeni tym całym prezentowanym „profesjonalizmem” nawet nie próbują wchodzić w ten rynek. „
– Ja nie umiem ładnie rysować – słyszę tylko.
Absurd. Czemu zakładasz, że wszyscy potrzebują tylko tych, co umieją ładnie rysować? Są inne przysłówki: szybko. Rzetelnie. Śmiesznie. Kolorowo. „Ładność” rysowania jest akurat na samym końcu listy priorytetów.
No, nie zawsze. Czasem student zatrudnia studenta, i wtedy obaj nie wiedzą co robią.
Tak czy owak jestem coraz bardziej zainteresowany zatrudnianiem niewolników na godziny. Bo co prawda efektywność dramatycznie niska, ale ma to odzwierciedlenie w cenie. A za to jest cała masa innych plusów dla obu stron.
Dlatego marzę o niewolniku. I będę marzyć dalej.