Skąd się biorą Polacy?
Polacy biorą się oczywiście z polskich szkół.
Tam nasiąkają tym, co trzeba, nabierają właściwych postaw, a potem kroczą dumnie przez życie przepełnieni duchem polskości.
Natknąłem się właśnie na konkurs rysunkowy dla dzieci w internecie. Zorganizowały go szkoły językowe w ramach akcji „Tydzień języków„. Tak więc żadna to wstrętna propaganda, tylko zdrowa, dobra komercja.
No dobrze, powiem: tematem było Euro 2012. Ale nie z powodów politycznych, tylko dlatego, że to aktualny temat po prostu. Żadne spiski się za tym nie kryją. Poza tym, jak już wszyscy wydaliśmy te 10 tysięcy złotych od łebka na organizację imprezy, to wykorzystajmy to jakoś przynajmniej, nie?
Weźmy na przykład ten rysunek (link).
Bardzo ładny komiks. Dużo ładniejszy niż moje. Tak sobie na to patrzę i zastanawiam się, czy ja jako dziecko też byłem taki optymistyczny? Że kochałem każdy jeden sport? Wierzyłem jak idiota, że Polska jest najlepsza? Podobała mi się każda kretyńska piosenka, którą się oficjalnie promuje jako piosenkę, którą każdy Polak powinien uznać za swoją?
No więc, przepraszam wszystkich, ale nie.
Nie wiem od kiedy u innych zaczyna się samodzielne myślenie i własny gust – ale w moim przypadku: od początku.
Ja wolałem czytać książki niż przepychać się na boisku od koszykówki. Nie pływałem, na grę w tenisa nie było mnie stać, o baseballu nie słyszałem. Piosenki z debilnym tekstem i żenującymi rymami irytowały mnie od zawsze – pewnie przez te książki. A jeżeli o piłkę nożną chodzi, to kibicowałem Anglii, bo Polacy grali jak szmaciarze. No sorry, tak było.
Jeżeli nie lubię sportu – nikt mi nie wmówi, że go lubię. Jeżeli widzę, że polska reprezentacja przegrywa każdy ważniejszy mecz, za to chwali się pod niebiosa zwycięstwem z San Marino, to nikt mnie nie przekona, że jest to najlepsza drużyna. A z „koko spoko” śmiałbym się jako dziecko dużo bardziej niż teraz – bo teraz mam więcej empati i zrozumienia, a wtedy byłem prostolinijny i brutalnie szczery. Jak dziecko.
Ktoś może uważać, że to normalne, że małe dzieci nie są krytyczne, nie mają własnego zdania, własnych przekonań i upodobań i że po prostu rysują sobie hiper-optymistyczną wizję świata, bo tak właśnie świat widzą.
No może i tak widzą. Ale myślę, że widzą, bo im się w tym mocno pomogło. Dlatego, że wmawia im się od małego rzeczy nieprawdziwe: że Polska jest uber alles, że każdy Polak musi kochać piłkę nożną, chodzić do kościoła, ginąć za Ojczyznę. Że są rzeczy, które mają się podobać, bo tak trzeba i nie należy się nad tym zbytnio zastanawiać.
A może nie warto dzieciom odbierać słonecznego dzieciństwa?
A co, lepiej im odbierać słoneczną dorosłość?
Zakorzeniona głęboko wiara w kompletne bzdury naprawdę w życiu nie pomaga. Konsekwencje są liczne: wieczna frustracja, przekonanie o własnej wyższości (jako Polaka), ksenofobia, pogarda dla wszelkiej krytyki i niezależnego myślenia, automatyczny podział świata na „my” i „oni”, wpojona niechęć do zmian, odruch bezwzględnego posłuszeństwa „autorytetom”.
Może warto dostrzec korelację pomiędzy wciskaniem dzieciom ciemnoty w imię pięknego dzieciństwa, a światopoglądem, który potem z tego ziarna wyrośnie.
Nie mówię, żeby uczyć dzieci cynizmu.
Mówię, żeby nie walczyć w imię jedynie słusznego optymizmu z ich naturalną ciekawością i sceptycyzmem. Żeby na pytanie: „a skąd wiadomo, że Polska wygra?” odpowiadać: „no dobra, raczej nie wygra” a nie głosić: „wygramy, bo jesteśmy Polakami„, a po sromotnej klęsce udawać, że nic się nie stało i zmieniać temat.
Świat z tego obrazka to po prostu seria pięknych kłamstw.
Kłamstwa, w które wierzą dzieci, wcale nie stają się od tego czymś mniej szkodliwym. Przeciwnie: są ziarnem, z którego wiele gorszych rzeczy potem wyrasta. Przez całe życie.
Może więc warto się zastanowić, czy nie byłoby lepiej mówić dzieciom po prostu zwyczajną prawdę?