Kiedyś tak, kiedyś były narody: ludzie związani więzami krwi, językiem, pochodzeniem, religią, ziemią, historią.
No ale co dzisiaj z tego zostało? Więzy krwi, kiedy wszystko się tak pomieszało,: białe, czarne, kolorowe? A do tego jeszcze imigracja i wojny pomieszały wszystkich. Język jeszcze się jakoś trzyma, ale też marnie – na południu USA mówi się już po hiszpańsku tak często jak po angielsku. A stań sobie w Londynie koło metra, to usłyszysz przynajmniej 5 języków jednocześnie. Religia jest już sprawą prywatną, a nie narodową, ziemia nie ma dziś znaczenia (gdyby miała, to Singapur byłby kolonią żebraków, a dziś co 6 obywatel jest tam milionerem), a historia nikogo już nie obchodzi.
Nie sugerujcie się Polską. To jest wybryk natury, culo del mundo, skansen Europy. To tylko w Polsce panuje mentalnie XVII wiek, to nie jest tak, że wszędzie jest tak samo. I to nie jest powód do dumy – to jest żenujące.
I wcale nie o to chodzi, że nowe musi być z definicji lepsze niż stare. Nie musi. Ja często wolę stare. Ale o to chodzi, że jak się żyje wśród innych to żyć należy dniem dzisiejszym, bo jak ktoś uważa w środę, że jest wciąż poniedziałek, to go trzeba leczyć, a nie stawiać za wzór.
Nie zauważanie, że dużo się zmieniło przez ten czas to mentalne zacofanie, niedorozwój umysłowo. Efektem może być tylko śmieszność. I taki właśnie jest ten efekt – bo kto na świecie poważnie traktuje Polaków?
Zresztą łatwo się przekonać praktycznie, że nawet i w Polsce nie ma już żadnego narodu. Skoro naród to więzi międzyludzkie, to popatrzcie na tych ludzi jak żyją między sobą: czy oni się zachowują jak bracia? Czy coś łączy sąsiadów w jednym bloku? Czy żyją jak jedna wielka rodzina? Bo tym jest przecież naród.
Ale skąd! Są obojętni i są sobie obcy. Oprócz tego kłótliwi i zawistni, i to w mało braterski sposób. Paradoksalnie, gdy się Polaków pomiesza z innymi nacjami i każe im mieszkać wśród „obcych”, to żyją wtedy w większej zgodzie i harmonii niż u siebie. Widział to każdy, kto był wśród Polaków za granicą.
Co pokazuje kto tak naprawdę jest tu obcy.
Więc jakiż to naród? To po prostu ludzie, którzy mieszkają obok siebie, ale oprócz spraw życia codziennego niewiele ich łączy. To pojęcie jest sztucznie podtrzymywane, wbijane do głowy w szkołach, wciskane przez polityków jak lewatywa, owijane flagami, wywrzeszczane w manifestacjach i tak naprawdę – niczego nie zmienia.
Gdyby Polacy nie spędzali całego życia w tej koszmarnej propagandzie „my – naród” to co by się od tego zmieniło na gorsze?
Nic. Mniej by się kłócili.
I zmuszeni by byli zająć się ważniejszymi sprawami niż to czy orzeł z czekolady jest profanacją. Bo problem psów srających na osiedlu jest ważniejszy dla normalnego człowieka niż wszystkie kwestie narodowe.
A tak, to społeczeństwo brytyjskie chodzi sobie po czystej trawie, a polski naród chodzi po gównach kłócąc się o to czyja wersja Polski jest najbardziej polska.
Głupota, absurd, paranoja i sztucznie narzucone pranie mózgów. To jest moja opinia o terminie „naród”.