Słowacki napisał taki wiersz, jak mu było raz smutno. Widać miał powody.
Mi jest smętnie jakoś, bo raz, że pogoda, a dwa, że przybija mnie ostatnio ta niewiarygodna agresja ludzi ze wszystkich stron.
Z jednej strony ludzie plują i warczą na islam, że taki agresywny. Z drugiej inni plują i warczą na katolików, za to, że tacy hipokryci. Z reguły obluzgowują ludzi, którzy im w zasadzie nic złego nie zrobili – i to mnie jakoś tak smuci.
Warczą na innych, bo spodziewają się po nich złego. Ale samo warczenie już jest wyrządzeniem zła! I to nie takim, które być może, kiedyś-tam, w przyszłości, znienacka, ale złem, które robimy innym tu i teraz.
I to jest okropne, że nie „za coś”, ale „na wszelki wypadek”.
A już najgorsze do strawienia jest patrzeć jak rzesze internetowych ateistów wyładowują się na tych akurat chrześcijanach, którzy nic szczególnego od nikogo nie chcą. Ani rządzić światem, ani nawracać siłą, ani zmuszać do niczego, ani zabierać niczego. Ale i tak dostają po ryju, bo jeden z drugim wierzy głęboko, że Pan Bóg jest skurwysynem i dlatego trzeba starać się, w ramach humanizmu, żeby każdy się poczuł źle w tej swojej głupiej, naiwnej dziecięcej wierze.
Tak, jakby ona komuś przeszkadzała.
A pewnie, że przeszkadza! Przeszkadza palenie na stosach, ksenofobia i zasłanianie syfu duszy szlachetnymi ideami.
Tylko nie rozumiem dlaczego facet z Kołobrzegu ma odpowiadać za to, że 980 lat temu facet, co mieszkał 6000 kilometrów dalej zabił pięćdziesięcioro dzieci na krucjacie, a 650 lat wcześniej inny spalił żywcem kobietę jako czarownicę.
Winni, okazuje się, są wszyscy, którzy nigdy nikogo nie palili i nie zabijali. Mimo, że nic ich wierzenie nie ma wspólnego z wierzeniem tamtych, to oni muszą słuchać gróźb, kpin, poniżania i agresji od tych, którzy uważają się za bardziej uczciwych moralnie dlatego, że nie wierzą w bajki o Bogu.
Człowieka mierzy się tym jak traktuje innych. A nie tym, w jakie bajki wierzy.
No i co tu więcej powiedzieć? Do czego nawoływać? Do kogo się zwracać, skoro ludzie tak zajęci własnym krzykiem? Sam nad sobą dumam i też mi brakuje do tego ideału, do którego bym chciał. Wiem, że nie mam tego luksusu, żeby móc myśleć tylko o sobie, że mówię publicznie i dbać o to i o owo trzeba, ale tęsknie za tym, żeby móc sobie i innym tak po prostu, bezczelnie odpuścić.
Powiedzieć każdemu, ktoś się chce prawować: dobra, przegrałem. Masz rację. Weź co chcesz. Naprawdę wszystko mi jedno.
Jest w tym wolność, kiedy nie musisz o nic walczyć. Możesz wszystko oddać. Bo i tak niewiele stracisz. W porównaniu z tym co już masz – nic.
A dookoła to stado zajadłych, wściekłych psów chce gryźć i szarpać. A ja co?
A mi tylko smutno, kiedy patrzę na to. Nic więcej. Żadnej więcej reakcji.