Dziś się czuję psychicznie tak, jakby ktoś owinął pierogi z truskawkami w drut kolczasty i próbował mnie tym nakarmić.
Inaczej mówiąc: rzeczywistość mnie dopadła. Poznałbym ją wszędzie. Stara, dobra rzeczywistość.
Nie ma tu księżniczek i wróżek. A jak się trafią, to zaraz się okazuje, że chcą się z tobą przespać, a potem wrobić w alimenty.
Nie ma tu spektakularnych zakończeń, po których wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Są tylko zakończenia, gdzie wszyscy mają zasłużony spokój. Na cmentarzu.
Wszystko buduje się długo, rozpieprza szybko, więc nic dziwnego, że wszyscy są chętni do rozpieprzania a nikt do budowania.
I do tego jeszcze dzwonią natarczywie panie o wytresowanym głosie o ukrytym numerze telefonu, oferując super okazję dla wybranych klientów. Których jest 3 miliony. I koniecznie chcą zadzwonić jeszcze raz. Chyba, że od razu kupisz wszystkie oferty. Wtedy wiesz, że nie zadzwonią już nigdy.
Chciałbym odpocząć. Ale chyba musiałbym wyjechać na księżyc: tylko tam nie ma McDonalda, niemieckich turystów i plaż pełnych wielkich, spoconych brzuchów i bab przelewających się jak budyń z garnka do talerza. Powinni przy wejściach umieszczać tabliczki: „serdecznie witamy szanowne brzuchy oraz ich służących”.
Przyszła dziś do mnie rzeczywistość, i nawet już nie mam dziś siły się z niej śmiać – taka jest głupia.
Co ma oczywiście swoje uroki.
Ale ja muszę odpocząć.
Martin Baron Sealandii
PS. Nieśmiałe wyrazy wdzięczności kieruję do Piotra, który jako jedyny napisał komentarz do Drogi Wojewódzkiej na Kindle. W dodatku (nie wiem dlaczego) po angielsku!
Przywracasz mi, stary, wiarę. Że jeszcze komuś coś się chce.
Jednej osobie…
Ale przecież jeden to nieskończenie więcej niż zero!