Słyszałem wiele razy jak ludzie mówili: „chciałbym się z tobą zestarzeć”. Tak powiada on do niej albo ona do niego, kiedy chce, żeby było romantycznie. I żeby dać do zrozumienia, że jest to romantyczność długodystansowa.
Słysząc taką propozycję to drugie robi „ach!” i wybucha płaczem ze szczęścia, tak jakby perspektywa wspólnych bamboszy, pieluch i pilnowania rozwydrzonych wnuków, była sto razy ciekawsza od seksu w bitej śmietanie podczas wycieczki na Karaiby.
Do mnie tak nikt nigdy nie powiedział.
I dobrze. Bo ja mam dokładnie przeciwne podejście.
Ja chcę być z kimś na stałe. Ale nie po to, żeby się zestarzeć, tylko po to, że się właśnie nigdy nie zestarzeć! Żeby uniknąć zramolenia, bo razem i łatwiej i fajniej i smakowiciej.
Dlaczegoż żadna dziewczyna mi nigdy nie powiedziała: chciałabym z tobą młodnieć! Ach, Martinie mojego serca, bądźmy z każdym nowym dniem bardziej niedorozwinięci. Chciałabym, żeby życie nigdy nam się nie znudziło, żebyśmy byli młodzi duchem zawsze, zawsze odważni, zawsze nie przejmujący się niczyimi spojrzeniami, i ciekawi wszystkiego. Żeby nam się porobiły zmarszczki ze śmiechu, a starzy, poważni ludzie pukali się w głowę widząc nas na ulicy.
Tego to mi kurde nikt nie powie. „Zestarzejmy się, zestarzejmy, bądźmy razem starymi prykami” – też mi pomysł.
Zestarzeć się razem to nie sztuka. Jak ktoś się chce zestarzeć razem to wystarczy tylko chcieć. Dwa, trzy lata w związku i od razu każdy się robi stary. Miałem tylu fajnych przyjaciół, pełnych życia. To poszli się żenić. I co? I w miejsce fajnych dziewczyn i chłopaków, jakieś stare ramole, którym w głowie tylko domy, meble, kredyty, rocznice i inne pierdoły.
Nie, to nie dla mnie. Za bardzo lubię żyć. I chętnie bym pożył z kimś. Ale pewnie nie będę miał z kim.
Bo żyjemy w paradoksalnym świecie: każdy mówi, że chce być młodym, a robi wszystko żeby być starym.