Byłem niedawno w ZOO i doznałem tam ataku obrzydzenia.
Obrzydzenie było natury raczej psychicznej niż fizycznej i jego źrodłem nie były zwierzęta.
Pojawiło się w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy, kiedy kupiłem sobie lody. Dwie gałki. I pani podała mi tego loda w foliowych, sterylnych rękawiczkach.
Popatrzyłem na nią – jej twarz była tak samo sterylna. Jej słowa, których użyła do podania ceny, były owinięte w folię jednorazową. Oczy patrzyły na mnie, ale mnie nie widziały, bo też były w rękawiczkach.
I w ogóle wszystko było w cholernych foliowych rękawiczkach!
To obrzydliwe.
Kiedyś sprzedawano na ulicach chałwę na wagę. Owiniętą w gazetę albo inne dziadostwo. Podawano ją rękami. Prawdziwymi, ludzkimi rękami.
Nie były chirurgicznie czyste. Specjalnie brudne też nie – po prostu, ręka jak ręka. Było na nich pewnie parę milionów zarazków.
Ale kto się tym przejmował? Zarazki zginęły, jak to zarazki, a chałwa była prawdziwa, słodka, brudziła palce i lepiła się do wszystkiego. Była fantastyczna.
A dzisiaj nie wolno nawet dotknąć tego, co się sprzedaje. Bo zarazki, bo choroby, bo higiena, bo Europa, bo nie wypada, bo co by to było.
I razem z zarazkami zabito dotyk. Kontakt. Normalne ludzkie podejście. Dzisiaj budka z lodami przypomina coś między biurem a szpitalem.
Taka jest cena zdrowia…
Powiedziałem „zdrowia”? Żartowałem. Efektem podawania lodów w rękawiczkach wcale nie jest większe zdrowie. Efektem jest większa słabość, a za nią idzie większa podatność na choroby. Kiedyś było brudno, ludzie jedli i pili żrące świństwa, ale byli silniejsi, zdrowsi i żyli dłużej. O ile ich nie zabił Hitler, Stalin albo ZOMO.
Współcześni ludzie ubzdurali sobie, że wiedzą lepiej co dla nich dobre. I w ślepym, idiotycznym strachu pozbywają się wszystkiego co dawniej czyniło ich silniejszymi. A im więcej o siebie dbają, tym więcej muszą o siebie dbać. Biedne, słabe pokraki, męczone alergiami, bojące się wyjść na deszcz bez parasola – bo natychmiast łapie ich grypa.
A ja jakoś nigdy nie nauczyłem się akceptować szczepionki na grypę. Dawniej śmiałem się z takich pomysłów jak „szczepionka na grypę” – brzmiało to dla nie tak, jak budowanie schronu przeciw pająkom. A dziś, chwała Bogu, śmieję się dalej z tego idiotyzmu. Ale coraz mniej ludzi śmieje się razem ze mną.
Są dwa sposoby mierzenia się z przeciwnościami życia. Albo być silnym i walczyć – albo być słabym i uciekać.
Dawniej uciekanie było czymś wstydliwym – dziś jest sposobem na życie. Okazuje się nagle, że bycie słabym, głupim, niesamodzielnym, nieodpowiedzialnym nieudacznikiem to coś zupełnie normalnego. Tak samo jak podawanie lodów przez foliową rękawiczce.
Tylko czekać, kiedy mamy będą kroić dzieciom kanapki w rękawiczkach. Będziemy się dotykać przez chusteczki higieniczne.
Drażni mnie, kiedy ktoś tak robi. Ja lubię ludzi. Szukam ludzi. Patrzę w oczy. Chcę mieć kontakt. Wolałbym już, żeby miał tą rękę umazaną w błocie, niż żeby traktował mnie jak lekarz pacjenta w szpitalu. Czuję się tym obrażony i zirytowany – bo to tak, jakby ktoś mi podał rękę celowo ubierając uprzednio sterylną rękawiczkę.
Drażni mnie, kiedy ludzie podchodzą do innych ludzi przez rękawiczkę. Sterylnie. Żeby on nic nie wziął ode mnie, a ja od niego. Żeby kontakt był jednorazowy i nie miał konsekwencji. Żeby nie było przyjaźni ani wrogości, miłości ani nienawiści, radości ani smutku.
Tylko sterylność.