Ostatnio sobie z ciekawości wpisałem w Google „rozwój osobisty”.
Wyskoczyło mi całe stado profesjonalnych stron. Powtarza się tam „motywacja”, „pasja”, „pewność siebie”, „spełnienie”, „pozytywne myślenie” i tego typu sprawy.
Ale ja mam takie specjalne okulary. Jak patrzę przez nie na te strony to widzę „zarabianie”, „kariera”, „egoizm”, „pieniądze”, „kasiora”, „szmal”, „sałata”, „forsa”, „koks”.
Jeden gość wyjaśnia jak zarabiać na wynajmowaniu mieszkań, najlepiej nic nie robiąc. Drugi uczy hipnozy. Trzeci instruuje jak sobie profesjonalnie wkręcać, że się jest wspaniałym człowiekiem.
Rekordzistą dysonansu między rzeczywistością a wielkimi wizjami stał się (zapewne niechcący) ten facet:
Byłoby to smutne, gdyby nie fascynujący niezdrowo kontrast między okrzykami zwycięstwa a ostateczną porażką jaka każdego czeka, a na którą nie widać, żeby nauczyciel sukcesu kogokolwiek przygotowywał.
I to jest to co się określa słowem „tragikomedia”. I śmieszne i straszne. Ale najlepiej pokazuje ile wart jest cały ten „rozwój” wobec tego co naprawdę ważne i w czym naprawdę warto się rozwijać.
Ludzi to zapewne kręci. Bo ich miarą rozwoju osobistego jest to, co mogą w rezultacie mieć dla siebie. Dla mnie miarą człowieka jest to, co może dać innym.
Patrząc kryteriami rozwijaczy bogaty umięśniony facet, który nic nie robi, tylko wydaje pieniądze na własne przyjemności i czytanie książek o samorozwoju, jest maksymalnie rozwinięty. Dla mnie to jest niewarty uwagi prymityw, z którym nie ma o czym pogadać.
Według standardów kursów „rozwoju osobistego” Jacek Kaczmarski był człowiekiem osobiście niedorozwiniętym. No przecież motywację miał kiepską, samoocenę marną, nie umiał znaleźć sobie miejsca na świecie, miał problemy z alkoholem, rozwód to też nie sukces, żadnej firmy, pieniędzy na styk. Co z tego, że dojrzałość poglądów. Że głębia spojrzenia? Że kunszt słów?
Srał to pies!
Kto uczy takich rzeczy, tak niepotrzebnych? Widzieliście na kursach tego, co ludzie nazywają „rozwojem osobistym”, coś co ze zwykłej, zarabiająej na życie miernoty uczyni Norwida, Kaczmarskiego, C.S. Lewisa, Dostojewskiego?
Automotywacja? Hipnoza? Zaznaczanie ptaszkiem zadań w kalendarzyku? Dziesięć prostych kroków jak stać się Grechutą (nawiasem mówiąc też „niedojrzały osobiście”)?
Naprawdę uważacie, że takie duperele mogą kogokolwiek uczynić wielkim? Co tam „wielkim” – człowiekiem po prostu! Czy Gorki mówiąc „człowiek – to brzmi dumnie” miał na myśli wyjątkowo zdolnego adepta „rozwoju osobistego”?
Moje okulary mówią mi, że jedyne czego uczą takie kursy to efektywnego zarządzania czasem, skutecznego unikania myśli samobójczych oraz skrajnego egoizmu.
Boję się, bo z coraz większą trudnością przychodzi mi to, żeby dawać odpór uczuciu pogardy.
Ale tego też mnie na „rozwoju osobistym” nie nauczą.
Martin Lechowicz
PS. A jakby ktoś chciał coś weselszego dla odmiany to zapraszam na „Gry Starych Pryków”. Program o starych grach. Na gry.enklawa.net