Przyszedł do mnie Święty Mikołaj. Poznałem go natychmiast. Po worze.
– Cześć Mikołaju – zagadnąłem.
– Zimno, szaro, w nerach strzela – pozdrowił mnie tradycyjnym polskim narzekaniem.
– Chcesz piwo?
– Poproszę.
Mikołaj wypił piwo. Butelkę wypłukał i wsadził do wora.
– Mikołaju, co ty tu robisz trzy dni przed świętami?
– A co, nie pasuje?
– Nie no, pasuje, pasuje.
– Bo jak nie pasuje to mogę w ogóle nie przychodzić.
– Nie no, przychodź, przychodź.
– Sprawa jest taka, że roboty dużo, to zaczynam wcześniej.
– Naprawdę?
– Nie. Tak naprawdę to nie ma dużo roboty. Nikt już w nic nie wierzy, nie ma do kogo chodzić.
– Ja wierzę.
– Jak wierzysz to daj drugie piwo.
Wierzyłem, więc dałem. Mikołaj wypił piwo, a butelkę wsadził do wora.
– Mikołaju, dlaczego wsadzasz butelki do wora?
– Bo do kieszeni się nie zmieszczą.
– A nie pomieszają się z prezentami?
– Z jakimi prezentami?
Przyłapał mnie na presupozycji. Co za wstyd! Poczułem się jak nieprogramista.
– Może piwko? – zaproponowałem przepraszająco.
– Nie odmówię.
Mikołaj wypił piwo, a butelkę wsadził do wora.
– Mikołaju, co masz w worze?
– Butelki.
– A prezenty?
– Co prezenty?
– Gdzie masz prezenty?
– Prezenty mam gdzieś.
– A po co ci butelki?
– Sprzedam w skupie.
– Aha, i kupisz za to prezenty?
– Nie.
– A co?
– Wódkę.
Przyznam, że tu mnie zaskoczył.
– Co z ciebie w ogóle za Mikołaj, Mikołaju?
– A kto powiedział, że Mikołaj?
Menel wstał, beknął, podziękował za butelki, podrapał się w dupę i poszedł.
No i proszę, co to nadmiar wiary potrafi zrobić z człowieka. W menelu zobaczyłem świętego.
Chyba muszę przestać czytać o tym Jezusie. Jestem trzy piwa w plecy.