Przyszedł ten moment, na który czekałem od dawna.
Jadę.
Rowerem.
Przez Polskę.
Pierwszy raz.
Jak to zwykle w takich wypadkach im bliżej odjazdu, tym większa panika. Wyobraźnia pokazuje wszystkie możliwe usterki, awarie, wypadki i nieszczęścia z tych, które mogą się zdarzyć i ani jednej z tych, które faktycznie się zdarzą.
Na tym zresztą polega urok jazdy w nieznane. Żeby się bać. I żeby się temu baniu nie poddać. To taki horror, tyle że na żywo.
Pojadę więc sobie jutro elektrycznym rowerem, zaopatrzonym w potężny ładunek 720 watogodzin prądu. Starczy na grubo ponad 100 kilometrów jazdy bez wysiłku. A z wysiłkiem dużo dalej.
Na motorowerze (50cm3) przejeździłem całą Polskę. Raz 3000km, raz 4000km. Dzikie jazdy bez sensu i celu, bez prawa jazdy i bez zapasowej dętki, powinny już na mnie nie robić wrażenia.
A robią.
Poza tym motór to motór, a nie rower. Są pewne różnice. Na przykład takie, że ładowanie baku do pełna nie trwa 10 godzin. Z drugiej strony koszt przejechania 100 km wynosi więcej niż 80 groszy.
Najdłuższa trasa rowerowa jaką w życiu przejechałem to 130km. Z Krakowa do Oświęcimia i z powrotem. Było to w czasach kiedy wyobraźni miałem znacznie więcej niż rozumu. I łatwo nie było. Rower był tylko troszkę większy niż Wigry 3, miał jedną przerzutkę, a w niej trzy zębatki. Wiele mi to nie pomogło, bo w połowie drogi pękła mi linka. Wróciłem na oparach mięśni i przez tydzień nie wychodziłem z domu.
Napiszę jaki jest plan, ale robię to tylko po to, żeby pękać ze śmiechu jak wrócę i przeczytam jak odległy był ten plan od rzeczywistości.
Jutro rano pojadę z Lublina na południe i po wielu, wielu godzinach dojadę do Janowa Lubelskiego. W Janowie poszukam miejsca, gdzie można spać i ładować.
Rano pojadę dalej na południe. Do Rzeszowa. W Rzeszowie jeżdżą pociągi. Podobno można nimi wozić rowery. Jeszcze tego nigdy nie robiłem, ale ludzie mówią, że to możliwe. Więc wsadzę ten 24-kilowy rower do pociągu i pojadę z nim do Krakowa.
A w następnych dniach będę odwiedzać ludzi, którzy mieszkają w okolicach Krakowa. Sęk w tym, że ci ludzie jeszcze o tym nie wiedzą. Ale to dobrze, bo ten cały plan jest wart mniej niż obietnice Ministra Finansów, że nie będzie kryzysu. Bo byle deszcz może cały plan wysłać na księżyc, o złośliwej szpilce w drodze nie wspominając.
A dalej to zupełnie nie wiem.
Ale jak ktoś mieszka gdzieś między Krakowem, Lublinem, Kielcami i Rzeszowem, i chciałby mnie zaprosić na spanie i ładowanie to bardzo mnie to ucieszy.
Potraktujcie to jak wizytę duszpasterską.
Taki Martin po kolędzie.
Poza tym można mnie śledzić (przez Glympse). I nawet do mnie dzwonić w trakcie jazdy. Mam takie sprytne słuchawki z mikrofonem. Z tym, że nie będę wiedział kto dzwoni, więc odbieram wszystkich w ciemno. Mówię „halo” i liczę na to, że to nie mBank.