Hej, wiecie co? Poszedłem dziś do kościoła!
Prima aprilis, żartowałem. Nachodziłem się pół życia i nic tam ciekawego nie znalazłem.
Ale prawdą jest, że pomyślałem, żeby może tak pójść. Tylko właściwie po co?
Że Jezus kazał? No ale nie kazał. Kazał za to jeść chleb i pić wino na pamiątkę tego, że umarł. Ale nie raz do roku tylko ciągle, najlepiej na każdym wspólnym spotkaniu. Tak to zresztą robili pierwsi chrześcijanie.
No to może, żeby właśnie pamiętać, że Jezus umarł? Ale przecież wcale nie zapomniałem! A gdybym zapomniał to z kolei takie świętowanie raz do roku czegoś, co w założeniu miało być fundamentem życia, byłoby zamiast tego dowodem, że jestem kompletnym hipokrytą i obrzydliwym świętoszkiem. To tak jakby narodowcy raz w roku zrobili święto Polski, żeby przypadkiem nie zapomnieć, że jest coś takiego jak naród. Absurd.
No to po co do tego kościoła? Już sam nie wiem. Żeby się z ludźmi spotkać?
A to akurat lubię! Tyle, że ludźmi to się spotykam kilka razy w tygodniu. I to w takich okolicznościach, żeby móc z nimi porozmawiać, pograć, zjeść. A do kościoła idzie się po to, żeby oglądać interaktywny spektakt teatralny.
Zresztą dość nudny i z marnymi aktorami.
Nie, to też strata czasu. No to już sam nie wiem.
Chyba, że… tak! Już wiem! Wiem, po co pójdę do kościoła: żeby posłuchać mądrości pastorów!
Dobry powód? Pewnie, że dobry, ale tylko dziś: prima aprilis!