Władza i optymizm

2011-11-21Blog2230

Pan premier przemówił do narodu. Znaczy: znowu coś obiecywał.

Nie oglądałem, nie słuchałem. Jakoś nie interesowało mnie to, co zapowiada facet, który ostatnim razem jak zapowiadał, to nie tylko, że nie spełnił nawet 10% tego co obiecał, ale niektóre rzeczy zrobił dokładnie na odwrót. Na przykład podniósł podatki, obiecując, że je zmniejszy.

Gdyby ten facet liczył się z tym co mówi, to powienien się już dawno sam ze stanowiska wyrzucić. To też obiecał.

Zainteresowało mnie to co gada dopiero, kiedy usłyszałem w „Faktach” TVN jak twórcy programu dostają niemal orgazmu, zachwycając się nad tym fantastycznym, odważnym, mądrym, wiekopomnym expose.

No to posłuchałem. I stwierdziłem, że faktycznie dobre. Bo krótkie. I oczywiście gówno warte, tak jak i cała reszta słów tego pana. Ale nie bądźmy pesymistami!

Nie, żartuję.

Bądźmy pesymistami.

Mamy dobre podstawy nimi być, bo głównym lekastwem na zatrzymanie tonącego Titanica pan premier widzi w tym, żeby szybciej przelewać wodę spod pokładu na pokład. Inaczej mówiąc: zabierać więcej jednym, żeby rozdawać drugim.

W szczególności powiedział, że chce opodatkować wydobycie miedzi i gazu łupkowego po co? Po to, żeby „było stałym strumieniem wspomagającym rozwój polskiej gospodarki„.

Wyjaśnie to po ludzku: facet chce zabrać więcej pieniądzy polskiej gospodarce, po to, żeby wspierać tymi pieniędzmi polską gospodarkę.

Rozumiecie coś z tego? Powinniście. W końcu to wyście go wybrali, nie ja.

Do tego, że polscy premierzy znajdują sobie wyłącznie doradców, którzy nie umieją liczyć, już się przyzwyczaiłem. Kwoty wymienianych oszczędności budzą szacunek oraz żal, że zmarnowało się tyle czasu ucząc się matematyki w szkole. W kancelarii premiera 2+2=5. A jakby dobrze poszukać oszczędności, to i 6. Kwoty, które uzyskamy (my – w sensie: urzędnicy, państwo i rząd) z oszczędności są tak wysokie, że jakby je wszystkie podliczyć, to mogłoby by się okazać, że nie musimy już więcej pracować. Bo same oszczędności dają nam wystarczająco dużo pieniędzy.

W ogóle powinienem wyjaśnić, na czym polega koncepcja „oszczędzania„. Najlepiej na przykładzie: mogłem dziś wieczorem pójść do hotelu Mariott na kolację za 100 złotych. Mogłem? Mogłem. Ale nie poszedłem. Co to znaczy? Że zaoszczędziłem 100 złotych!

Tak więc mam o 100 złotych więcej!

Podobnie też oszczędza rząd. Sposób jest absolutnie genialny, bo pozwala każdemu stać się milionerem w mgnieniu oka. Wystarczy, że każdy z nas nie kupi sobie jachtu, promu kosmicznego oraz wycieczki dookoła świata na statku Queen Mary, i tym samym zaoszczędzi grube miliony. Jakiś problem?

Pesymizm mój wynika między innymi z faktu, że w polsce urzęduje premier, który podczas expose stwierdził, że lepiej żeby zabrać firmom pieniądze w podatkach, niż żeby one miały się marnować na lokatach.

Mówimy tutaj o premierze, który wyobraża sobie lokaty w banku jako coś w rodzaju lochu, w którym Harry Potter trzymał swoje złoto. Być może premier nie wie, że pieniądze trzymane w bankach są pożyczane następnie innym podmiotom na rynku na realizocję swoich inwestycji i budowanie w ten sposób bogactwa kraju. Natomiast pieniądze zabierane w ramach podatków są wydawanie głównie na konsupcję, przy czym większa ich część marnuje się po drodze i jest wydawana na rzeczy niepotrzebne.

Premier woli więc zabrać pieniądze z miejsca, gdzie pracują najefektywniej i budują nasze bogactwo, i umieścić je tam, gdzie są najbardziej nieefektywne i nie budują niczego. A ludzie w sejmie słuchając tego biją brawo. Bo oto w końcu jakiś premier z jajami znalazł genialny i nieszkodliwy dla gospodarki sposób na lepszą redystrybucję pieniędzy!

I jak tu nie być pesymistą?

Z ciekawszych rzeczy, równie pięknych co głupich, padła propozycja ulgi prorodzinnej. „Będziemy używać instrumentów finansowych na rzecz wzmocnienia polskiej populacji” – powiedział premier, który najwyraźniej uważa, że ludzie robią dzieci dla pieniędzy.

No owszem, są tacy, ale podejrzewam, że z tymi to akurat pan premier niedługo zacznie walczyć, bo wojny z dopalaczami i twardym hazardem się już znudziły, a pan premier długo bez wojny nie wytrzyma.

Cała reszta ma głęboko w dupie przy wyborze „mieć dziecko czy nie” jakąś biedną ulgę na drugorzędnym podatku, bo nawet jej nie poczują.

Dla przypomnienia: roczne dochody państwa to około 250 miliardów (rok 2010). Z podatku dochodowego, o którym tu mówimy, państwo ma około 35 miliardów. Inaczej mówiąc, podatek dochodowy to mniej niż 15% haraczu jaki płacimy państwu.

A pan premier zaproponował, że upuści nieco z tych 15%, jak ktoś będzie chciał dziecko, które kosztuje go… no, sami wiecie ile kosztuje dziecko w tych czasach.

A dlaczego dziecko tyle kosztuje? A dlatego, że państwo zabiera nam pozostałe 85%. To są głównie podatki pośrednie (VAT, akcyzja, pozwolenia, koncesje, opłaty skarbowe, podatki na ZUS itd). A kiedy je płacimy? A za każdym razem, kiedy coś kupujemy. Jak myślicie: dlaczego wszystko jest takie drogie?

Inaczej mówiąc, prezent pana Tuska dla naszych rodzin polega na tym, że da im parę złotych za to, że mają dziecko, ale przy okazji wrosną ceny wszystkiego. I może jeszcze jakąś opłatę się dorzuci, albo kosztowny wymóg, żeby dzieci były szczęśliwsze. A jak nie będą, to się je rodzinom zabierze.

W głowie mi się nie mieści, jak można mówić o „wzmacnianiu polskiej rodziny” po tym, jak się rok wcześniej przepchnęło ustawę, na mocy której urzędnik może bez sądu zabrać rodzinie dziecko, a klapsa w tyłek za próbę uduszenia siostry w wiaderku z wodą nazywa się pobiciem, skrzyczenie – przemocą emocjonalną, a zagrożenie, że jak jeszcze raz wyleje mamie kolację na głowę to dostanie w tyłek – groźbą karalną.

Kiss my ass, Mr Prime Minister! Sam sobie miej dziecko.

Zatrzymaj pan sobie ulgę, a oddaj mi pan zamiast tego moją wolność, moją władzę rodzicielską i moje pieniądze. I napraw pan najpierw system edukacji, bo nie będę z dziecka robił debila, który nie wie, że pieniądze na kontach bankowych pracują w firmach, a nie leżą w lochu, zaś podatki zawsze szkodzą gospodarce, a nie „wspomagają jej rozwoju”. Ewentualnie znieś pan niewolniczy obowiązek chodzenia do szkół do 18 roku życia i oddaj mi wybór kiedy, gdzie i jak długo mam uczyć swoje dziecko. To pomyślimy.

Trzeba mieć naprawdę wielką wyobraźnię, żeby pomyśleć, że w taki sposób zachęci się ludzi do robienia dzieci. Dziecko to nie piwo w Tesco, żeby promocje robić. „Zrób dziecko – dostaniesz ulgę gratis!” 

Z drugiej strony, pan premier powiedział, że nie wyobraża sobie Polski poza Unią Europejską. Ciekawe, bo mieszkańcy Norwegi, Szwajcarii czy Islandii jakoś to sobie potrafią wyobrazić. Brytyjczycy też ostatnio ćwiczą wyobraźnię. Tylko Polacy nie mogą być normalni i usiedzieć na dupie, zawsze się muszą wyrwać przed szereg. Albo mają niedorzeczny przerost wyobraźni, albo nie mają jej wcale.

No ja rozumiem, że pacjent domu wariatów, który mu się właśnie wali na głowę, może sobie nie wyobrażać mieszkania gdzie indziej. Ale od premiera oczekiwałbym większej wyobraźni.

I solidnej wiedzy ekonomicznej, przy okazji.

I dotrzymywania słowa.

I tak sobie mogę wymagać do usranej śmierci. I tak wiadomo, gdzie pan premier ma wszystkie moje wymagania.

Dokładnie tam, gdzie ja mam jego obietnice.

Podziel się z głupim światem