Hej, wróciłem!
Administratorzy Facebooka wysłali mnie na wygnanie na tydzień.
Nie wiem za co, podobno złamałem jakieś zasady. Tylko nikt mi nie powiedział jakie i w jaki sposób.
Zastanawiam się co by było, gdyby sądy funkcjonowały tak jak Facebook? Obywatele byliby skazywani przez anonimowego sędziego, bez procesu, bez adwokata, bez świadków, bez drugiej instancji, a nawet bez odczytywania aktu oskarżenia. Nikt by nie wiedział za co siedzi. Dowiadywałby się, że był o coś oskarżony, w momencie kiedy siedziałby już w pierdlu.
Ciekawe ile wytrzymywałby taki system, zanim ludzie zaczęliby masowo uciekać. A na Facebooku to działa i nie słyszę, żeby ktoś głośno protestował.
Siedząc w tym facebookowym pierdlu uświadomiłem sobie rzecz mało przyjemną: jako publicysta stałem się zakładnikiem systemu.
Systemu, który ma przecież daleko bardziej totalitarny charakter niż nawet to wszechopiekuńcze państwo, które od lat kontestuję. To system, w którym nie ma mowy o żadnej wolności słowa, gdzie właściciel zastrzega sobie prawo do 100% kontroli każdej wypowiedzi. Okazuje się, że od lat Facebook jest moim redaktorem naczelnym, a ja piszę dla gazety pod tytułem „Facebook”. Biorąc pod uwagę jakie prawa sobie rości i jakie ma możliwości i wpływy, to Facebook jest de facto właścicielem wszystkiego co piszę.
Czy ja oszalałem? Od przynajmniej 20 lat promuję wolność we wszystkich obszarach ludzkiego życia, a pozwoliłem sobie na tak daleko posuniętą zależność od jednego serwisu? Serwisu, który nawet się nie kryje z tym, że zupełnie go nie obchodzą rzeczy typu wolność słowa. Co jeżeli jutro przyjdzie komuś do głowy zakaz mówienia „rower”, bo się komuś źle kojarzy? Wtedy nie będę mógł pisać nic o rowerach, albo stracę wszystkie swoje kontakty.
Jestem więc zdany na łaskę niejasnych zasad, niekompetentnych urzędników i wątpliwej etycznie filozofii działania.
Oczywiście nie ma to znaczenia, jak się publikuje zdjęcia kota. Ale kiedy się pisze o sprawach społecznych, politycznych, moralnych? O rzeczach trudnych, nieprzyjemnych, wieloznacznych, niepopularnych?
Jeżeli ostatni głupkowaty filmik złamał zasady „społeczności Facebooka”, to oznacza, że z połowa moich piosenek je musi łamać! Co z tego, że nie ma w nich żadnych złych intencji? W filmiku też żadnych złych intencji nie było, a jednak wyleciał na śmietnik. Razem ze mną.
Z wolnością jest podobnie jak ze zdrowiem – docenia się najbardziej wtedy, kiedy się traci.
A ponieważ cenię sobie wolność wyrażania poglądów bardzo, informuję was, że będę odtąd traktować Facebook jako tablicę ogłoszeniową, nie jako miejsce publikacji. I to samo wam radzę.
Zresztą widzę, że większość ludzi, którzy tworzą jakiś treściwszy content, i tak w ten sposób Facebook już traktuje.
Pisać będę na moim blogu, bo tam mogę pisać co chcę. Więc jak kto lubi czytać moje sarkastyczne komentarze do rzeczywistości, to lepiej od razu tam sobie przejść i subskrybować. Starczy wpisać „Martin Lechowicz” w Google, żeby znaleźć.
A piosenki, filmiki i pogadanki będą na moim kanale YouTube.
A jak ktoś chce zagadać, to są przecież maile, telefony, Whatsup, Skype.
No, i tak będzie. Zmiany, zmiany, zmiany.
See ya!