Mój sarkastyczny sceptycyzm został wreszcie ukarany. Bo oto, jak podają wszystkie szanujące się media internetowe, pan premier Donald Tusk wycofał się z ACTA!
Victoria, alleluja, in excelsis Deo! Niech nam grają wszystkie dzwony – zwyciężyliśmy!
Cały internet huczy dziś od wystrzeliwanych korków szampana, niczym galaktyka na końcu „Powrót Jedi”, bo oto nasza Wielka Walka o Wolność została wygrana.
Tak sobie myśli przeciętny internauta. A że przeciętny internauta jest analfabetą, spieszę mu na ratunek, i wyjaśniam co tak naprawdę się stało.
Nic.
To jest odpowiedź.
A teraz bardziej szczegółowo: jako, że pisywałem swego czasu sporo artykułów do serwisów dziennikarstwa obywatelskiego, wiem dobrze, że większość internautów czyta same tytuły. Ewentualnie tytuł + lead (to ten króciutki tekst zaraz pod tytułem). Niewielka część przeczyta cały artykuł, z której to zaawansowanej intelektualnie grupy połowa nie zrozumie w ogóle tego co przeczytała, jedna-czwarta zrozumie co innego niż tam jest napisane, jedna-ósma zrozumie, ale zaraz zapomni co przeczytała, a pozostałych jest tak mało, że człowiek zastanawia się po jaką cholerę w ogóle to pisał i do kogo.
Premier Tusk zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Aby więc jakoś sympatycznie zakończyć tą głupią aferę z ACTA, powiedział coś w taki sposób, żeby z jednej strony nic nie powiedzieć, a z drugiej, żeby gazety mogły zrobić z tego fajny tytuł.
I zrobiły. Na gazetach zawsze można polegać.
Ale co naprawdę powiedział premier?
- Czy rząd żałuje, że podpisał porozumienie ACTA? Nie.
- Czy rząd wycofuje się z udziału w ACTA? Nie.
- To może ratyfikacja porozumienia została odwołana? Nie.
- Czy premier w ogóle obiecał cokolwiek konkretnego, że zrobi coś na pewno, w określonym miejscu o określonej godzinie? Nie.
- Czy nawet gdyby obiecał, jest to człowiek znany z dotrzymywania słowa na tyle, że można jego słowo uznać za coś o znaczeniu większym niż dźwięk przypadkowego pierdnięcia jamnika? Nie.
No to co on, do cholery, powiedział, że się wszyscy tak cieszą?
Otóż powiedział, że zawiesza proces ratyfikacji porozumienia.
Wyjaśnijmy sobie, co to oznacza. Proponuję na przykładzie.
Załóżmy, że pan Zenek z okazji pierwszego dnia wiosny, ma zamiar dać w ryj swojej małżonce. Dlaczego? Bo po pijaku obiecali to sobie nawzajem z panem Władziem, w ramach udowadniania, który z nich jest bardziej panem we własnym domu.
Niestety plan się skomplikował, bo brat małżonki, szwagier Jureczek, zaczął gwałtownie protestować. Co prawda szwagier jest przygłupem, nie pracuje, wiecznie imprezuje, żyje na cudzy koszy i nikt się z nim nie liczy, ale w tym wypadku wkurzył się naprawdę mocno. A jak się Jureczek wkurzy, to mocno przylać umie. Do tego pan Zenek, jako szanujący się nierób i cwaniak, żyje na koszt rodziców Jureczka.
Pan Zenek musiał więc w końcu zareagować na gwałtowne protesty przeciwko biciu żony. W tym celu zadzwonił do szwagra i ogłosił uroczyście, że oto „zawiesza bicie żony!” Dodał ponadto, że „nie wyklucza, że do trzaśnięcia w pysk w ogóle nie dojdzie„. Zapewnił, że jego kumple od kielicha „dokładają wszelkich starań, aby upewnić się, że wiosenne tłuczenie żon nie przyniesie niepożądanych efektów„. Wyraził też skruchę, że dotąd brakowału mu wrażliwości społecznej i obiecał wsłuchiwać się lepiej w głosy wszystkich zaangażowanych stron, a nie tylko sadystycznych mężów.
W reakcji na to oświadczenie, szwagier Jureczek natychmiast poszedł się urżnąć z radości – że wygrał! Co prawda jako tępy debil, większości z tego co mówił Zenek, w ogóle nie zrozumiał. Nie zwrócił też uwagi na fakt, że jak dotąd Zenek traktował swoje własne słowa jak psią kupę, a jeżeli już jakiejś obietnicy dotrzymał, to tylko dlatego, że miał w tym akurat korzyść. Albo przypadkiem.
Ale jedno co szwagier Jureczek zapamiętał dobrze to fraza: „zawieszam bicie żony„. I tyle mu wystarczyło. Uspokoił się. Poczuł, że ma moc. Może wpłynąć nawet na samego Zenka.
Miesiąc później Zenek da żonie w ryj, a winę zwali na kogo innego.
Koniec inlustracji, dziękuję za uwagę.
Mam nadzieję, że wyjaśniłem wystarczająco jasno mój pogląd na kwestię wypowiedzi premiera w sprawie ACTA oraz na temat świętowania triumfu zwycięskich internautów nad pokornym panem premierem.
O, ale cóż to? Widzę, że któryś z czytelników nie zrozumiał! Niechże się pan nie martwi, drogi panie. Zaraz pomożemy.
Przepraszam, czy ktoś byłby uprzejmy wyjaśnić to panu Jureczkowi?